To chyba mój najdziwniejszy wiersz. Nie jakiś tam totalnie odmienny od wcześniejszych ale początek, jego koniec, to co pomiędzy to tak jakbym zaczął jedną opowieść ale dokończył jakby inną, a jednocześnie jestem przekonany, że i tak to ma sens. Tylko czy sam będę w stanie pojmować ten sens za jakiś czas. Trudne czasy, nowe doświadczenia, niepewność jutra stanowiły inspiracje i cel.
Niewątpliwie doświadczenie z czasu pandemii jest niezwykłe, a dokładając do tego wrzenie w obszarze kulturowym i światopoglądowym czuję się jakbym przemijał. Od niemal zawsze mówię, że nie muszę wszystkiego rozumieć, nie ma takiej potrzeby ale dziś mam poczucie, że przy toksycznym przebodźcowaniu, zalewie informacji rozumiem coraz mniej. Coraz częściej czuję się wyobcowany. Czasami chciałbym jak Snow z filmu Śnieg na pustyni z sezonu 2 serii Miłość, śmierć i roboty. Trwać w miejscu odległym od wszelkich szlaków we własnej samotni na krańcach. Pominę, że Snow’a próbowano jednak…
Tytuł tego 49. wiersza wybrałem dopiero teraz, podczas pisania tego postu. Przenikanie niedoprecyzowanych różnych wątków, idei, własnych wątpliwości, odczuć i strachu. Ciekawa mieszanka i niemałe pole do interpretacji.
Przenikanie
Wszechświat mą obrożą na łańcuchu.
Są jak przezroczyste kawałki matowych kalek.
Widoczni i milczący jak niewyraźne cienie
Rzucane przez światło Słońca z okna świata.
Zamknięci jak skazańcy w obliczu wyroku.
Ani samotni jak żaglowce szczepione masztami
Na dni minionych czasów chwały i nadziei.
Dziś skryte piaskami klepsydry fal czasu.
Ani razem jak bliźniacze okręty, bohaterowie opowieści
Kreślonej wspólnymi szlakami dawnych rejsów.
Ani jak przykute linami do pustych nabrzeży.
Pośród pożółkłych kart dzienników okrętowych.
Trwają w letargu, ani zapomniane, ani zatopione,
Skrępowane łańcuchami pozbawione nadziei.
Powiewu bryzy, łopotu żagli, pieśni załogi,
Dotyku dłoni łaknących kolejnych przygód.
Zdjęte bandery, podarte żagle, puste, nieme kajuty.
Rozdarte serca kapitańskich płaszczów na rejach!
Załogi rozkaz ostatni z szaleństwem spojrzeń spełniają.
Płonące okręty w martwej ciszy w morze wychodzą.
Nieliczne baterie nabrzeżnych fortów ostatni salut oddają.
Kapitańskie dłonie pewnym chwytem ster trzymają.
Odpływamy jak te płonące żaglowce w ostatni rejs.
Stare czasy odeszły wraz z nami, a nowe o nas zapomniały.
Ani żywi, ani martwi, ani młodzi, ani starzy,
My żądni trudów i wyzwań, nieprzywykli do wygód.
Wędrowcy, zdobywcy, wynalazcy, wizjonerzy, najemnicy…
Napisane, marzec 2021
przy muzyce „We will prevail” Fran Soto
Może w tym wierszu jest też moja nieustanna wędrówka do poznania samego siebie. Chyba już zbyt długo wędruję w poszukiwaniu odpowiedzi, a może ona jest na wyciągnięcie dłoni, za blisko bym ją dostrzegał…
Skomentuj