Uwielbiam oglądać filmy, a te dobre to prawdziwa rozkosz, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jednak ostatnio patrzenie w szklane oko telewizorni może przerazić, odstręczyć od tego środka przekazu informacji. Co może tak przerazić? No cóż, trudno to ukryć – ale ogrom płycizny treści, zarówno pod kątem formy jak i treści jakimi jesteśmy ostatnio karmieni przez polityków, z każdej już strony sceny politycznej. Efektów też trudno nie przewidzieć.
Kara śmierci gdyby była tak cudowną metodą karania to już od dawna powinna zapewnić spokój i bezpieczeństwo całej ludzkości. To z resztą nie najważniejszy argument. Odebrać komuś życie jest technicznie bardzo łatwo, a dać życie? Co kiedy czyjaś kara śmierci nastąpiło jednak w wyniku błędów organów wymiaru sprawiedliwości? Zapewnie nie jedna osoba powie, że pozbawienie kogoś życia i pod kątem emocjonalnym i odczuwania nie jest problemem, ale trudno takie jednostki uznawać za dojrzałe. Jednak każdy człowiek zasługuje na godne traktowanie. Pozbawiony nadziei młody człowiek z gimnazjum, bez rodziców dających oparcie, wchłonięty przez macki przestępstwa, narkotyków, czy alkoholu również zasługuje na szacunek i wsparcie. Pewnie Ci, którzy wnioskują o przywrócenie kary śmierci z miłą chęcią włączyli by do repertuaru kar wydalenie ucznia ze szkoły. Są tacy, którzy terroryzują szkoły, klasy, nauczycieli i ich relegowanie wydaje się zupełnie czymś naturalnym. Tu jednak trzeba także wesprzeć takich ludzi, potrzebują tego. Brakuje w Polsce szkół, w których armia pedagogów i psychologów pracowała by nad takimi osobnikami by Ci w przyszłości nie zabili bo tak było łatwiej. To głęboki i poważny problem. Zawsze lepiej działać profilaktycznie niż mówić o karze śmierci. Mówimy o sprawiedliwości, bezpieczeństwie a niemal wszyscy razem ciężko pracujemy nad tym by młodzi czuli, że nie ponosi się odpowiedzialności za własne słowa i czyny. To jest to nad czym trzeba pracować. Proszę Szanownych Posłów, w tym Posłanki o zajęcie się naprawdę istotnymi problemami kraju (zdanie o charakterze retorycznym).
Nieustające albo nadużywanie i nadinterpretowanie słowa kościoła, w Polsce szczególnie tego katolickiego, a także szykanowanie, wręcz już atakowanie to objaw bardzo niebezpieczny, objaw stopniowego niszczenia określonych wartości. Wykorzystywane jest to, że chrześcijaństwo, katolicyzm jest tak elastyczny. Tu na pewno nie jeden z czytelników może i się obruszy – proszę spojrzeć na braci w wierze (Judaizm) i Islam – te dwie monoteistyczne religie udzielają wskazówek, ściśle regulują niemal każdy aspekt życia człowiek, jednoznacznie, bezapelacyjnie. Proszę to mieć na uwadze. Moja tolerancja polega na tym, że jeżeli ktoś jest np. ateistą to ja mogę sobie spokojnie o sferze odczuwania, emocji, a także wartości moralnych spokojnie porozmawiać. Jako ludzie mamy wolną wolę. Jedni wierzą, inni nie. Każdy z nas podejmuje wybory, w tej kwestii także. Jednak szykanowanie kogoś tylko dlatego, że wierzy, że kieruje się pewnymi wartościami jest zaprzeczeniem nawet tych „humanistycznych wartości moralnych”, które nota bene w obecnej formie i treści wywodzą się w kulturze europejskiej przede wszystkim z wartości chrześcijańskim z czasów średniowiecznych. Warto poświęcić trochę czasu na historię. Jednak każdy człowiek ma swoje prawa. Wierzący też nie mogą szykanować wierzących inaczej lub tych którzy deklarują się jako niewierzący. Można ewangelizować, ale i ta droga ma swoje zasady i ograniczenia. Nie bronię kościoła postrzeganego jako instytucje, bronię i staję po stronie wartości, które sięgają tysiąclecia wgłąb zarówno naszej historii jak i człowieczeństwa. Ja mam szczęście, że osoby duchowne, z którymi się spotykam są wysokiej klasy zarówno obycia jak i wiedzy, a także reprezentowanych postaw i zachowań. Oczywiście są księżą tacy, którzy nie powinni nigdy nimi być, ale proszę mi wskazać jakikolwiek system, w którym wszystko jest idealne, a jego przedstawiciele optymalni idealnie. Nie ma? A ja mam wrażenie, że jest jeżeli podważa się kościół czy wiarę to chyba jednaj jest. Zadaję pytanie co lub kto wyznacza wartości moralne w ateiźmie? Grupa ludzi, jakaś księga, nie wiem, może coś jest. Prawda jest taka, że nie ma takiego silnego, ugruntowanego, jednolitego fundamentu. Kierowanie się tylko tym co najlepsze i najkorzystniejsze, ale z jakie perspektywy według jakich niezbywalnych kryteriów? To czy Bóg jest czy go nie ma to rozważania akademickie. Nie ma ani jednoznacznego dowodu za i przeciw. Zatem ja wybieram, a mam wolną wolę i takie prawo, wiarę i odpowiedzialność za własne słowa i czyny.
Nartkotyki, 3, 10 czy 100 gram – dla uzależnionego nie ma to znaczenia, zawsze będzie mało, zawsze w końcu trzeba będzie kombinować kolejne działki. Jednocześnie jednak zamykanie uzależnionych w więzieniach za posiadanie narkotyków jest dla mnie kompletnym bezsensem. Tych ludzi należy leczyć i resocjalizować i więzienie nie jest miejscem do tego skutecznym narzędziem. Handlarzy narkotyków natomiast należy karać z całą surowością.
Mimo tego, że wiele osób reprezentuje takie sami lub zbliżone poglądy mam wrażenie, że żyję w kraju, w którym nic nie jest takie jak trzeba. Zamyka się szkoły, ogranicza na nie fundusze. Jednocześnie mam wrażenie ogromnego marnotrawstwa funduszy publicznych. Walczy się, z krzyżem w sejmie. Ciągle nasuwa mi się pytanie, a co komu przeszkadza krzyż, bądź co bądź symbol wiary katolickiej, na której zbudowano fundamenty Polski? Jeżeli ktoś nie wierzy, wybrał ateizm to co takiej osobie przeszkadza krzyż. To mnie jako wierzącemu będzie go brakować. Czy ten problem na prawdę zasługuje na rangę jaką mu się przypisuje, podobnie jak wiele innych „tematów zastępczych”?
Telewizor mnie przeraził, ale internet też, te same twarze te same słowa, to samo niczym nie uzasadnione błądzenie między słupkami popularności. Wiadomo nie od dziś, że głupimi, ogłupionymi, źle wychowanymi i wyedukowanymi rządzi się łatwiej, ale trudno mi się oprzeć wrażeniu, że jako obywatel jest zbędny dla władz różnych szczebli…
Nie zgadzam się co do kary śmierci,powinna być orzekana w sytuacjach, w których nie ma żadnych wątpliwości. Nie zgadzam się też co do narkotyków, i całej resocjalizacji. Gdy państwo „opiekuje się” obywatelami, zaczynają się oni czasami zachowywać jak dzieci. O wiele mniej osób decyduje się na rozpoczęcie przygody z narkotykami gdy spodziewają się kary. Jednakże rzeczywiście w Polsce kara za posiadanie narkotyków jest zdecydowanie zbyt duża. Pozdrawiam.
Ja sprzeciwiam się karze ponieważ nawet w sytuacji bez jakichkolwiek wątpliwości (a to zależy tylko i wyłącznie od punktu patrzenia, ot taka natura ludzka i świat tak urządzony) zadanie śmierci jest dla mnie czynem, którego nie byłbym w stanie wykonać. Czy mogę tak łatwo ozdrowić czy dać życie jak je odebrać? A co jeżeli jednak sytuacja okaże się nie tak jasna jak się wydawało przed wykonaniem kary śmierci. Nie jeden raz nachodziły mnie myśli, że przydałaby się kara śmierci. Na pewno w jakimś zakresie stanowi narzędzie profilaktyczne, choć jak moim zdaniem rzeczywistość pokazuje, o niezbyt dużym znaczeniu. Widzę, że Panu łatwo przychodzi „odrzucać” osoby, które nie spełniają jakichś kryteriów. Odrzucanie oznacza zepchnięcie w ciemność, wyrzucenie jak popsutej rzeczy. Jedni są silni w swojej woli, inni nie taka natura nas ludzi. Jedni mają wsparcie i wychowanie w domu, inni nie. Zawsze twierdziłem, twierdzę i nie zamierzam z tego rezygnować, że trzeba ponosić konsekwencję swoich słów i czynów, podejmować za samego siebie odpowiedzialność. Nie nawołuję do nie karania, lecz do pracy nad ludźmi zagubionymi, tymi, którzy sobie nie poradzili, by ci nie byli zepchnięci i kiedyś komuś nie wsadzili noża pod żebra, a wręcz mogli jeszcze odczuwać to, że są potrzebni a ich życie ma pozytywny sens. Założył pan, że ci którzy próbują narkotyków mają pełną wiedzę i informację o szkodliwości, są w stanie logicznie analizować, lecz emocje, uczucia, stan ducha, sytuacja życiowa to czynniki niebagatelne, wpływające na podejmowanie przez nas decyzji. W życiu nie spróbowałem zapalić papierosa, a tym bardziej spróbować jakichkolwiek narkotyków. Mam w tym względzie silną wolę. Kara więzienia bez skutecznej resocjalizacji jest nic nie warta, a ja uważam, że każdy ma prawo do drugiej, trzeciej, czwartej szansy. Oczywiście są osobniki, które z różnych powodów nigdy nie będą mogli funkcjonować społecznie i takich zapewne należy izolować, czy zabijać? Pan może i jest w stanie skazać kogoś na śmierć, ja akurat nie, choć pewnie w obronie własnej mógłbym. Wówczas jednak nie mamy czasu na dyskusje, analizy, działamy odruchowo, instynktownie, celem jest przeżycie. Kara oczywiście za zażywanie narkotyków musi być, a jest nią choćby zniszczenie sobie życia. Jednak kara odczuwalna, lecz jednocześnie dająca nadzieję na poprawę plus społeczna reakcja jest chyba najwłaściwsza. W USA za przejechanie na czerwonym świetle można trafić do więzienia na 24h i potem jeszcze zapłacić mandat, oczywiści zależy od stanu i miasta. Chodzi o tę stratę tych 24 godzin…
Bardzo lubię tego typu artykuły i wielu kwestiach opisanych tutaj się z Tobą zgadzam. Jednocześnie są też takie pojęcia, z którymi kategorycznie się nie zgodzę 😉
Kara śmierci, jak widać na całym świecie ma swoich zwolenników i przeciwników. Nawet same Stany mają się różnie w tejże kwestii. Myślę, że przy dobrym prawie w kraju oraz wpojeniu ludziom pewnych zasad, pojęcie kary śmierci nie istnieje – przykładem jest Szwecja, gdzie % przemocy na ulicy jest naprawdę bardzo znikomy. Polska ma inne problemy… choć nie raz, nie dwa kwestia kary śmierci dla zwyrodnialców, ludzi bez sumienia i degeneratów wydaje się być oczywista – a nie jest. Moim zdaniem prawo „włos za włos” działało idealnie – piszę tutaj o przypadkach, w których człowiek robi coś z przekonaniem, jest tego świadom a nie np. o wypadku samochodowym, choć i ten może być „specjalny”.
Narkotyki, chyba najlepszy przykład stanowi Holandia. Rząd obawiał się, że legalizacja marihuany spowoduje, że wzrośnie ilość uzależnionych oraz podwyższy się % ludzi sięgających po twarde narkotyki. Co się okazało ? A no właśnie, wszystko na odwrót – zachęcam do poczytania artykułów o tym 😉 I w tym miejscu chciałbym się niejako wytłumaczyć, bo nie jestem żadnym zwolennikiem, przeciwnikiem, podchodzę do tego raczej „na zimno”.
Kościół to jest dla mnie temat tak wrażliwy, tak w tym momencie prywatny, że chyba łatwiej byłoby mi opowiedzieć „mój pierwszy raz”, niż dyskutować z kimś na temat poglądów – zwłaszcza z katolikiem. Podziwiam Cię a raczej gratuluję Ci, że spotykasz ludzi na poziomie w tej strukturze, bo ja takich nie poznałem. Nauczony rutyną działań w tej instytucji oraz obserwując życiowe perypetie bliskich oraz przypominając sobie swoje mniemam, że (raczej) nic mnie tam już nie ciągnie. Niestety, moje doświadczenia są zupełnie inne – negatywne, wręcz w niektórych momentach jestem zniesmaczony zachowaniem ludzi w tej organizacji.
Pytasz, czy krzyż to temat zastępczy ? Dla mnie nie koniecznie. Bardzo mi się podobało to, co napisałeś chwil kilka wcześniej – że jest wolność wyboru, że jest wolność myśli etc. Po czym zaprzeczyłeś wszystkiemu pisząc, że Tobie to nie przeszkadza. Weźmy przykład Polski – kraju demokratycznego (?), mam prawo wyboru ? Mam. To dlaczego na każdym kroku, od początku moich dni na tym świecie jestem „prześladowany”, wpajają mi wartości poprzez jakieś symbole – krzyż był zawsze, wszędzie obecny. Był w szkole w każdej sali, był na uczelni, był w sejmie… jest na rogu ulic.
I teraz weźmy konkretny przypadek i „odwróćmy kota ogonem”, ja zadam Ci pytanie. Przykład stanowi droga krzyżowa w środku osiedla gdzie mieszkam – nastawiane 12 stacji wykonanych na zasadzie ołtarzy. Godzina 20 – ludzie chodzą po osiedlu i śpiewają jakieś pieśni religijne. Pytanie pierwsze – dlaczego ja muszę tego słuchać jako osoba niewierząca ? Pytanie drugie – czy gdyby taki „pochód” zrobili sobie muzułmanie w Polsce, to nie doszłoby do starć z policją i wypisywania dyskryminujących haseł w każdym możliwym brukowcu ?
Nie wiem, czy przykład odwzorowuje to, co staram Ci się ukazać. Ale jeśli chcesz coś robić, to rób to w swoim otoczeniu tak, aby nikogo nie ranić w żaden sposób.
I tak jest z każdą sferą życia moim zdaniem – jesteś gejem, a bądź sobie – tylko nie manifestuj tego w centrum Warszawy, bo to nic nie daje. Nie przekonasz mnie, że Twój sposób życia jest lepszy, łatwiejszy, bardziej trafiony. Mnie nie przeszkadza inność, tylko sposób okazywania jej.
W przypadku kościoła/Kościoła to chyba ludzie zatracili już chrześcijańskie normy na rzecz tych, które pokazuje kościół za wzorowe – pieniądz, krzyż, nienawiść no inności… Chyba że się mylę.
Dziękuję, że mogłem się uwewnętrznić 🙂 Pozdrawiam Ciebie i więcej takich zaczepek poproszę 😀
Super, bardzo się cieszę, żeśmy się „spotkali”. Chciałeś, masz 😀 Moja odpowiedź, ze względu na godzinę, stan autostrad neuronalnych może nie być tak składna jakbym sam chciał, ale… „pewne zasady” w kulturze europejskiej ukształtowały się na bazie chrześcijańskich, od czasów średniowiecza. Wcześniej postrzeganie świata przez europejczyków, a nawet i takie pojęcie nie istniało, podobnie jak nie było żadnych konotacji narodowych nie miało już zasadniczego wpływu na to co dało nam chrześcijaństwo. U zarania średniowieczna mieszkaniec terytorium obecnie pojmowanego jako Europa nazywał siebie chrześcijaninem. Oczywiście kultura grecka, rzymska oraz inne z terenów europejskich znalazły swoje jakieś odzwierciedlenie w chrześcijańskim bycie, podobnie jak stare wierzenia, jak nie wykorzenione to wchłonięte. Zatem my nie mamy jak uciec od chrześcijaństwa bo ono właśnie tak a nie inaczej nas ukształtowało. Nawet „wartości humanistyczne” powstały na ich bazie. Ja jestem katolikiem i jakoś dyskutujemy 🙂 Religia nie jest jakby się wydawało sprawą prywatną, natomiast łatwo jest w ten sposób zepchnąć ją do strefy, w której wydaje nam się, że mamy więcej wolności. My nie mamy jak uciec od chrześcijaństwa, tak jak muzułmanie od islamu. Czy kościół jako instytucja może zniechęcić do wiary, dziś? Nie, jeżeli tak ktoś czuje to jest to powodem działania konkretnych osób duchownych, które za to współodpowiadają. Zapewne wielu spośród Tych, nie wszyscy, może nawet mniejszość optyczna, którzy zarzucają kościołowi, że jest ogólne BLE, najprawdopodobniej doznali sytuacji, w której nie powinni postępować tak jak należało. Jak łatwo dziś przychodzi krytykować kościół, religie, wiarę, a jak łatwo pobłażamy innym grupom – politykom, samorządowcom. Mamy wolną wolę, decydujemy, wybieramy. Są tego jednak konsekwencje. Nie chcę dyskutować o błędach kościoła, a trudno by ich nie było, jeżeli duchownymi są ludzie, z natury niedoskonali, omylni. Moja wiara nie zachwieje się bo spotkałem duchownego, który widzi tylko pieniądze. Jeżeli są stawiane mi wymagania przez kościół to przede wszystkim staram się je zrozumieć. Człowiek potrzebuje wskazówek, zasad, a kto ma ich strzec, my sami? Religie mają między innymi takie zadanie. Chrześcijaństwo istnieje ponad 2000 lat – Biblia choć opracowana przez człowieka, nadal pozostaje interpretowalna w sposób uniwersalny w czasie. Sam tego doświadczam. Historia chrześcijaństwa, jego dogmaty, zasady budują rdzeń, bez którego Twój, mój, nasz świat wyglądałby zupełnie inaczej i nie mamy nawet jak tego sobie wyobrazić. Mam wolną wolę, mogę wybierać, mam sumienie i to ono stanowi wyznacznik moich słów, czynów. „Ząb za ząb” z kodeksu Hammurabiego na tamte czasy było niesamowitym postępem legislacyjnym. Dziś jednak to nie wówczas i dlatego dziś takie prawo nie ma racji bytu, w mojej opinii. W Holandii nie jest jednak tak różowo jak piszesz. Zetknąłem się z materiałami, które może nie przeczą temu co piszesz ale wskazują jednak na to, że aż tak dobrze też nie jest. Poza tym należy pamiętać, że jedne zasady mogą być uniwersalnymi, ponad granicami, a inne nie – to akurat zależy od mentalności danej społeczności, uwarunkowań kulturowych, czasem na takim poziomie, że sami tego nie zauważamy. Wyrosłeś w Polsce, która swoją obecną kulturą zawdzięcza przede wszystkim chrześcijaństwu. Państwo jest świeckie i tu nie mam najmniejszych wątpliwości, lecz obecna postępująca laicyzacja wielu aspektów naszego życia jest dziś wtórna, następująca po chrześcijaństwie – zatem odbywająca się może ze 2 razy w roku Droga Krzyżowa nie może Ciebie krzywdzić. Może tak to odbierasz bo gdzieś głęboko w sumieniu rozgrywa się dyskusja, która mówi Ci, że czegoś w Twoim życiu brakuje. Nie mówię, że akurat Drogi Krzyżowej. I ja odwrócę kota ogonem (mam trzy), a mnie brakuje Ciebie na Drodze Krzyżowej, czuję się skrzywdzony przez Ciebie – tylko, że ja nigdy nie użyję tego argumentu realnie, bo masz wolną wolę i tak jak ty okazujesz swoją postawę odejścia od kościoła, tak ja okazuję, że w nim jestem. Dla mnie w niczym nie ujmuje mi to szacunku dla Ciebie, dla Twojej Rodziny. Od tamtego mojego wpisu nieco więcej mam wiedzy 🙂 i znów, bo wiedzy przybywa, dziś potencjalny „brak krzyża” na ścianie sejmie, szkole, szpitalu daje psychiczny (nie oznacza, że moralny) spokój dla ludzi różnych religii – są równoważni, równouprawnieni. Dlatego jeszcze w innym wpisie sugerowałem, że może obok krzyża powinny tam wisieć symbole innych religii monoteistycznych – bo każda ma swój udział w kreowaniu dzisiejszej Polski. Muzułmanie są w Polsce od wieków, podobnie wyznawcy judaizmu. Każda z wielkich religii prowadzi, w mojej opinii, do „dobrej” ścieżki życiowej i wisząc w sejmie powinny przypominać o roli, o zadaniach jakie mają spełniać posłowie. Natomiast na pewno trudniej będzie go zdjąć niż było powiesić. W zakresie „pochodów” przedstawicieli innych religii – jeżeli są Polakami to ja nie mam nic przeciwko. Urodzili się w Polsce, żyją naszą kulturą społeczną, są 100% Polakami, bo to nie oznacza z automatu bycie katolikiem. Natomiast sam jestem przeciwny budowaniu meczetu w Polsce z funduszy arabskich – tam nie możemy zbudować kościoła. Rzecz jednak w tym, że laicyzacja naszego życia powoduje, że się od siebie oddalamy, a muzułmanie nie. Byłem trochę za granicą naszego kraju i mam przemyślenie – zorganizowana, czy nie zorganizowana emigracja nie rozwiązuje problemów ludzi, którzy zmienili miejsce zamieszkania. Stąd niespotykane onegdaj wędrówki religii. Emigranci skupiają się albo wokół duchownych, albo wokół własnych rówieśników – np. we Włoszech ogromny problem z gangami, powstałymi z marginalizowanych, nie umiejących się odnaleźć emigrantów z Ameryki Południowej. Powracając do błędów kościoła – ja stawiam na krytykę konstruktywną i jest ona bezapelacyjnie potrzebna. Jednak błędy kościoła nie za bardzo mogą odrzucić od wiary. Mamy wolną wolę (oj coś dużo razy to powtarzam), logikę, zdrowy rozsądek, a zatem korzystajmy z tego. Ja mam i wątpliwości w wierze, nie raz, nie trzy, czasem głębokie, czasem nie. Jestem człowiekiem i nie jeden raz błądzę. Na wszystko patrzę krytycznie, staram się analizować, ale to mogę robić tylko w wymiarze ludzkiego życia i doświadczenia. Wiem jak wiele nie możemy zmierzyć, zobaczyć, dotknąć. Jako naukowiec wiem, że istnieją zagadnienia, których dziś nie możemy poznać i może nigdy nie będziemy ich w stanie poznać. Jestem „techniczny” nie humanistyczny choć i te tematy nie są mi bardzo obce. Ci którzy głoszą nienawiść i powołują się na Boga i jego nauki nie mają wiele wspólnego z prawdziwą wiarą i jej naukami. Ludzie to tylko ludzie. Żeby jednak nie było, wymagam by emigranci asymilowali się społecznie, są u nas gośćmi. Natomiast, czy ja mogę wymagać pełnego „przeprogramowania” kogoś kto musiał skądś uciec by żyć. To temat morze i wiele tu zatok. Nigdy nie będziemy wielokulturowym narodem jak Stany Zjednoczone. Mnie inność też nie przeszkadza, choć inność polegająca na nieakceptowaniu inności już tak. Ludzie zawsze potrzebowali zasad, które by wskazywały by im kierunek, nie koniecznie konkretną drogę. Nauka głoszona z przysłowiowej kościelnej ambony to jedno, ale ja patrząc krytycznie szukam, patrzę, czytam, dopytuję się. Jak rzadko sięgamy po encykliki, inne pisma, dokumenty z nauczaniem. Czasem to co mówi konkretny ksiądz nie jest nauką kościoła. Odnosząc się do orientacji seksualnej – osoby kochające inaczej, w pozytywnym tego znaczeniu, byli są i będą. Jednak upublicznianie swoich orientacji seksualnych w pochodach nie jest dla mnie zrozumiałe. Może dlatego, że ja nie odczuwam takiej potrzeby i w tym moim stwierdzeniu jest znacznie więcej znaczenia niż wynika to tylko ze słów. Osób nierozumiejących, niepojmujących tych zagadnień i tego odczuwania nie przekona żadna parada. Dla mnie pod kątem biologicznym, wzorców osobowych stanowi matka i ojciec, kobieta i mężczyzna. Nie są to proste zagadnienia, jednak wszystko w życiu ma swoje konsekwencje. Celem mojego życia duchowego jest moje zbawienie. Kiedyś umrę i jeżeli spełnią się życzenia ateistów i Boga nie ma ja nic nie stracę, ale jeżeli Bóg jest…
Atezim – kto moderuje moralność – sami ludzie,… to ja wybieram religię. Owszem sam dyskutuję i stawiam pytania, ale przy najmniej stoi za nią wiele wieków przemyśleń. Atezim – temat sam w sobie niezmiernie ciekawy i godny wielu słów. Kończąc, nie przepadam za tymi, którzy chowając się za religię nie umieją argumentować. Ja wierzę w ludzi, w ich dobroć, czasem mnie coś boli, ale wolę tak. Wolę wysłuchać, pogadać, nie muszę się zgadzać by szanować. Nie jestem w stanie na kogoś naskoczyć tylko dlatego, że ma inne zdanie, poglądy, odczucia. Nie akceptuję natomiast ludzkiej pychy i zaślepienia pewnością własnych racji. Nie jeden raz w moim przypadku okazywało się, że je zmieniałem – wiedza, medytacja, dyskusja, modlitwa, konferencja, lektura. Wszystko ma na nas wpływ. uczestniczę w regularnych spotkaniach w naszej parafii. Są dla mnie fantastyczne. Nasz ksiądz jest kompetentny, słucha, dyskutuje, naucza. Wiele się dowiedziałem, wiele mi to daje i pozwala na wiele stanowisk kościoła spojrzeć inaczej, z większym zrozumieniem, nierzadko z dalszą dyskusja z mojej strony. Faktem jest jednak, że wymaga to pracy, wysiłku, przeznaczenia na to czasu. Nie czuję się zraniony gdy coś mi tylko nie pasuje, nie dajmy się zwariować.
„Państwo jest świeckie i tu nie mam najmniejszych wątpliwości, lecz obecna postępująca laicyzacja wielu aspektów naszego życia jest dziś wtórna, następująca po chrześcijaństwie – zatem odbywająca się może ze 2 razy w roku Droga Krzyżowa nie może Ciebie krzywdzić.” –
dlaczego nie może ?
Piszę właśnie w tej kwestii, mnie to przeszkadza. I nie piszę do Ciebie w formie zaczepki, abyś miał o mnie złe zdanie, nie robię nikomu na złość, nie rzucam jajkami ani koktajlami mołotowa – módl się w kościele, to jest miejsce stworzone do pojednania z Twoim Bogiem. Szanuje Twoje zdanie, szanuje Twoje wyznanie ale od Ciebie wymagam abyś uszanował moje. Żydzi niech będzie w synagodze – tam jest jego miejsce na modlitwę, a muzułmanie do meczetu – moim zdaniem proste i nie wymagające wielkich poświęceń. Z drugiej strony nie prowokuje nikogo, nikomu nie staram się udowodnić swojej wyższości, wyższości wyznania.
Rozmawiać (modlić się) możesz też po cichu, ja nie muszę o tym wiedzieć. Jedziesz autobusem i odmawiasz różaniec, proszę Cię bardzo, ta wiedza mi nie jest do niczego potrzebna. Specjalnie też nie będę Ci w tym przeszkadzał prowokując spotkanie „oko w oko”.
Abstrahując od fanatyków religijnych, wyznawców „dziwnych” wiar, myślę, że ludzi łączy więcej, to jest ta sama wiara tylko nazwana inaczej. A poprzez strefę zamieszkania i lata ewolucji człowieka, zmieniła się tak, jak się zmieniła. Zawsze powodowała konflikty na tle wojennym i tak jest do dzisiaj. USA wkracza na Daleki Wschód pod pretekstem ujęcia Bin Ladena, tylko że gość na dzień dzisiejszy już nie żyje, Saddam to samo… a wszystko i tak rozchodzi się o dostęp do jednego z najbardziej cennych złóż Ziemi – ropy. Przy czym nie oszukujmy się, że pretekstem do całego przedsięwzięcia nie jest tło religijne. Od zawsze był to świetny argument aby podbić inny kraj, pokazać swoją potęgę.
Ja myślę, że mieszamy w tej dyskusji wiele czynników, wrzucając je do jednego worka. Bo religia to jedno, Twoje/moje podejście to drugie a trzecie to niewyjaśnione kwestie interpretowane w wygodny sposób.
Pewne tezy są narzucone odgórnie, nie można z nimi dyskutować. To jest wyznanie wiary. Wierzyć w coś/kogoś, czego/kogo się nie widziało, nie odczuło w bezpośredni sposób – nie każdy to potrafi. Do tego możliwość zbawienia. Tego też nikt nie udowodnił, że jest, że funkcjonuje i że można dostąpić zaszczytu. Przy tym wszystkim trzeba jeszcze kierować się określonymi zasadami, regułami, przykazaniami…
Rozmawiając z moimi rówieśnikami, mamy bardzo podobne odczucia, przeżycia też są podobne, bo wielokroć wychowało nas jedno „podwórko”. Jeśli Kościół to ludzie… a kojarzymy (niestety) tych ludzi z „obrońcami krzyża”, „moherowymi dziadkami” i wyznawcami sekty „ojca Rydzyka”, to ja nie chcę należeć do tej społeczności (przepraszam jeśli Cię uraziłem). I nie dlatego, że nie umiem sobie z tym poradzić, tylko dlatego że nie chcę być postrzegany jako jeden z nich. Wiem, że możesz odebrać to jako atak na siebie – ale nic bardziej mylnego. W tych ludziach nie ma takiego pojęcia jak miłość. To jest wielka obłuda. Nienawiść wyparła miłość i jeszcze ta wiara w to, że chodzenie na msze i oddawanie swoich rent/emerytur jest drogą do zbawienia. Nigdy Cię nie zastanawiało dlaczego w kościele 75% ludzi, to osoby po 60’tce ? Całe życie było się takim i owakim a przy końcu żywota skrucha i bieganie po usprawiedliwienie ?
Mnie na jedno pytanie, które nurtuje chyba cały świat, do dziś racjonalnie nikt nie odpowiedział. Jeśli jest Bóg (nieważne jak się nazywa), gdzie był wtedy, gdy powinien być ? Przykłady chyba można dwoić i troić – obozy zagłady, „wczorajsza katastrofa samolotowa”, codzienne śmiertelne potrącenia na drogach, molestowanie dzieci etc. Jest jakaś siła wyższa, czy to zwyczajnie tak ma być. Daleki jestem od mówienia „jak trwoga, to do Boga” ale nikt mi nie powie, że ponad milion ludzi uśmierconych w Auschwitz była „zła” i tak chciał Bóg.
Pozdrawiam i do „usłyszenia” pewnie 🙂
ale dla kogo szkoły mają być otwarte? kiedy ja szłam do pierwszej klasy było 8 klas po 30 uczniów, w tym roku moja bratanica poszła do szkoły i tylko 3 klasy (po 25 osób) pierwsze u niej są, a ta sama podstawówka – więc pytam dlaczego nie zamykać szkół?
Postaram się konkretnie bez lania wody 😀 . Po:
1.) Liczba uczniów to tylko składowy element – jedne z czynników wchodzących do rozważań.
2.) Optymalne warunki nauczania – coś co może nawet trzeba nazwać ideałem, do którego powinniśmy dążyć.
3.) Kwestie społeczne – społeczności lokalne, w tym położenie, charakter środowiskowy, odległości
4.) Może nawet powinny być jako punkt 0.) – cele dydaktyczno-wychowawcze.
Szkoły mają być dla dzieci, to chyba jasne. Optymalna liczba uczniów w klasie nie powinna przekraczać 20 – wówczas nauczyciele mają znacząco większe szanse zająć się każdym dzieckiem, co w przypadku „epidemii” dysleksji, ADHD, kalkulii itp. ma ogromne znaczenie. Dzisiejsze dzieci to nie dzieci z czasów Pani dzieciństwa – wiem bo jako instruktor harcerski mam grupy porównawcze – np. zaradność dzieci z roku na rok się zmniejsza – obserwuję to na miesięcznych obozach. Optymalne nauczanie prowadzi w efekcie do lepiej przygotowanych uczniów, oczywiście z dobrze przygotowanym programem nauczania. Nie wnikam w ideologię obecnego systemu, podstawówka, gimnazjum, średnia, studia. Pracując na uczelni jestem jakby niemal na końcu „łańcucha pokarmowego” i dziś z przerażeniem patrzę na równie pochyłą jakości akademickiego nauczania.
Kwestie społecznie – bardzo ważne – inaczej to wygląda w mieście, aglomeracji, inaczej na wsi. Szkoła, o której tu piszę leży w granicach administracyjnych warszawy ale od swojego powstania służyła dla konkretnych społeczności i nie tylko mieszkańców Warszawy. Budynek szkoły nie jest największy, ale w życiu widziałem znacząco mniejsze. W okresie szczytowym uczyło się w niej ok. 700 uczniów, dziś ok. 185. Nie ukrywam, że uwarunkowania ekonomiczne są jasne i klarowne. Absolutnie z nimi nie dyskutuję. Wiele wcześniejszych decyzji, jak zmiana obwodów szkolnych, w tym przypadku zmniejszenie, bezczynność wobec problemu ze strony władz samorządowych doprowadziły do sytuacji jaka jest obecnie. Tam gdzie mieszkam, wszędzie jest daleko – do pracy potrafię jechać tyle ile jedzie się pociągiem z Warszawy do Łodzi. Najbliższe szkoły są odległe ponad dopuszczalny w ustawach limit kilometrów. Po likwidacji szkoły władze samorządowe będą musiały zapewnić i opłacić transport – rocznie to wydatek ponad parę setek tysięcy złoty. Tę szkołę dotyka także kwestia problematyki finansowania szkół, do której uczęszczają dzieci z różnych terytorialnych jednostek samorządowych. W tym przypadku gmina ościenna jest w stanie dokładać do dzieci z jej terenu, a dzieci te chodzą do tej szkoły bo mają ją przez ulicę, lub zdecydowanie bliżej i po drodze dla rodziców w przeciwieństwie do szkoły gminnej. Dodatkowo podejmowane są działania deweloperskie w naszej okolicy. Co rusz budują się nowe osiedla. Więcej, budowania jest prywatna szkoła na tej samej ulicy, a zatem analizy wskazują na sensowność funkcjonowania szkoły. W przypadku wsi chodzi o odległości. Czasem jest gimbus, a czasem PKS właśnie zamknął ostatni kursujący autobus i nie ma jak dojechać. Dla mnie wszystko ma swój początek i koniec, także i szkoła. Jednak nawet zamknięcie szkoły trzeba umieć przeprowadzić – bo podmiotem są dzieci. Szkołę można stopniowo wygasić i tak też tu i ówdzie czyniono. Proszę przenieść dziecko w V klasie SP do nowej SP na czas klasy VI z testem na końcu – problem aklimatyzacji, innego środowiska w czasie gdy powinno się pracować na przygotowaniami. Rodzice i pewna grupa zainteresowanych osób naszą szkołą podjęła starania by ją uratować, ale podeszli do tego systemowo – bo nie chodzi o jej utrzymanie, lecz wypracowanie warunków finansowania, które uczynią tę szkołę odpowiednio rentową. Czy się uda? Nie wiem. Im bardziej patrzę na przedstawicieli różnych agend, szczebli samorządowych tym większe ogarnia mnie przygnębienie.
Nie chciałby też poruszać kwestii godzin pracy nauczycieli – bo sławna już liczba 18 godzin to tylko zajęcia. Moja żona przez kilka lat pracowała w liceum, gimnazjum. Kiedyś usiadłem i policzyłem liczbę godzin jakie średnio poświęcała na szkołę i uczniów (wychowawstwo, przygotowanie lekcji – prezentacji, czytanie artykułów, książek, szkolenia, sprawdzanie prac uczniów, kółka zainteresowań, olimpiady, inne obowiązki szkolne) – wyszło mi ponad 50 godzin w tygodniu. Ja pracuję na uczelni i na 45 minut wykładu potrzebuję aż 4 godzin zegarowych na przygotowanie.
Celem dydaktycznym, dla mnie, jest przekazanie uczniom wiedzy i umiejętności do życia w społeczeństwie we wszystkich aspektach. Szkoła wychowuje wyłącznie w zakresie zdolności życia w grupie, resztę mały człowiek ma wynosić z domu.
Odwołała się Pani wyłącznie do aspektu liczbowego, a rzadko kiedy w życiu w jakimkolwiek z jego aspektów mamy do czynienia tylko z jednym czynnikiem, a czasem waga tego z pozoru najmniej znaczącego może być kluczowa.
W żaden sposób mnie nie obrażasz 🙂 Absolutnie nie identyfikuję się z tzw. „obrońcami krzyża” czy innymi i tym podobnymi „fanatykami” bo z prawdziwą wiarą oprócz gestów i własnego przekonania raczej wiele nie mają. Masz też absolutną rację, że w naszej, skąd indziej sympatycznej „rozmowie”, przeplata się wiele czynników, czasem o charakterze globalnym, lokalnym społecznym i pewnie nawet nie jest nam tak łatwo określić który czynnika jakie ma wagi w poszczególnych kontekstach.
Droga Krzyżowa istnieje od dawna i taka ma formę, dlatego Twoje stwierdzenie poczucia skrzywdzenia według mnie wynika z nastawienia. Kompromis, chciałbym powiedzieć drogi Przyjacielu, bo być może w wielu innych aspektach mamy zbieżne opinie, poglądy i kroczymy podobnymi ścieżkami, oczywiście może. Jeżeli Ty przypisujesz sobie prawo do manifestowania w ciszy swojej niewiary, to ja mam prawo do manifestowania swojej wiary w tradycyjnej liturgii. Raz w roku możesz sobie popatrzeć na folklor, na innych, nie robimy krzywdy, czym, tym, że w sumie odwołujemy się do określonych, pozytywnych wartości. Zdolność do społecznego współżycia z różnorodnością ludzi wymaga poszanowania i nawet jak mi nie pasuje, to że sąsiad robi imprezę, zawsze wówczas kiedy chcę mieć ciszę. Robi ją raz do roku i czuję się pokrzywdzony i nie naciągajmy aż tak… Ja szanuję Ciebie i chcę byś uszanował moją tradycję i przejście Drogi Krzyżowej, w zasadzie raz w roku po uliczkach mego miejsca zamieszkania. Nikogo na siłę nie ewangelizuję i nie widzę takiej możliwości. Widziałem i doświadczyłem rzeczy, w które trudno mi było kiedyś uwierzyć. Mam takie a nie inne doświadczenie. Oczywiście w każdej religii są dogmaty bo i sama religia jest także tam gdzie kończy się nasza możliwość ludzkiego tłumaczenia. Bardzo spłyciłeś przyrównując mnie do ludzi, o których napisałeś w kontekście wiary. Twój argument, że nie chcesz być kojarzony z takimi ludźmi – przepraszam Ciebie ale zupełnie logicznie dobrze się nad tym zastanów co piszesz, nie ujmuj sobie – piszesz może i o „głośnych” ludziach, a za pewne sam czytałeś kiedyś „Dezyderatę” – „… Unikaj głośnych i napastliwych, unikaj głośnych są udręką ducha…” Nie chcesz być kojarzony z grupką, nieliczną na tle całej społeczności? Sięgając do zdrowego rozsądku, logiki to nie jest argument sam w sobie, tylko wymówka. Doskonale wiesz, że są tylko nieliczną grupą, która sama siebie identyfikuje jako „prawdziwych”. Jeżeli nie chodzisz do kościoła to skąd wiesz ile jest osób po 60? Dotykasz ważnego problemu, bo oczywiście kwestia młodych jest zagadnieniem, lecz to nie argument w dyskusji tylko objaw dzisiejszych czasów. Ja nie chodzę do kościoła na mszę dla innych, nie jest dla mnie najważniejsze kto jest w kościele i jaki jest podział na grupy wiekowe. Pytanie z kategorii „gdzie był Bóg” świadczy nie o zagadnieniu, tylko bardzo Ciebie przepraszam, ale o stanie wiedzy – przyjmując częściowo Twoje podejście – Jeżeli Bóg stworzył ten świat, to świat powstał, jest, a my mając wolną wolę go kształtujemy, kreujemy, i za to jak to zrobiliśmy być może będziemy osądzeni – to nie Bóg stworzył obozy śmierci, sprowokował wypadki, a my nie jesteśmy boskimi istotami, nie mamy pełnej wiedzy nawet o nas samych. Wyobraźmy sobie, że całe nasze życie to jeden wielki test naszego człowieczeństwa. Bóg nie będzie za nas żył. Masz rację, że miłość zanika, a bez niej świat marnieje, ale zanika również dlatego, ze całe rzesze ludzi nie robią dosłownie nic – płyną z nurtem wydarzeń, ideologii posiadania, po płytkich wodach. Nie jeden raz sam używałem wielu spośród Twoich argumentów, ale wierzę (tu nie w Boga), że celem mojego życia jest doskonalenie się i zgłębianie i sam sobie się nieraz dziwię jak zmieniam własne zdanie. Cieszę się z tego, bo pozwala mi to nie trwać czasem w bezsensownym uporze, choć jako mężczyzna czasem mam bardzo „zakuty łeb rycerza” 😀
Pomimo wszystkiego nie odczułem ataku na moją osobę i mam nadzieję, że vice versa i bardzo jestem zadowolony z naszego „kontaktu”, szczerze. Wiara, religia, normy moralne to tylko wycinek naszego życia. Widzę w Tobie bardzo dobrego człowieka i bardzo gorąco i szczerze pozdrawiam.
No i jestem tu znów 😉 czasem mam wrażenie, że stąpamy po tym samym gruncie. Jedyną różnicę stanowi fakt, że Ty potrzebujesz do tego Boga, ja nie koniecznie. Nie wiem czy jest to spowodowane tym, że od pierwszego kontaktu z kościołem byłem „prowadzony” przez osoby, które z pełną świadomością w dniu dzisiejszym twierdzę, nie miały pojęcia o tym co głoszą lub nie potrafiły przekazać tego, co miały do przekazania. W efekcie zamiast zachęcić, odepchnęły mnie. Potem to powiedzmy „nieszczęśliwy zbieg okoliczności” i zawsze było coś nie tak, przy czym sam też nie należałem do osób świętych.
Skąd wiem ile jest osób po 60’tce ? Bo ja daje wybór ludziom – mojej żonie, moim dzieciom. Chcą – proszę, nie chcą, to sam napisze im niedługo usprawiedliwienie. Miejmy wybór, ja nie będę decydował o tym mimo, że bezpośrednio odpowiadam za moje pociechy. Jeśli któreś z nich uzna, że lekcje religii mu się nie podobają, nie wnoszą nic i jest to strata czasu, to wolę aby chodził na dodatkowy angielski albo basen, niż marnował swój własny czas. Może źle zrobię ale ja takiego wyboru nie miałem. U mnie wyznawano zasadę, kto nie chodzi na religię, będzie pokazywany palcami. Więc chodziłem… i przekonałem się po co – po nic ?
Widzisz Przyjacielu, wyznaję zasady, które nie są nigdzie napisane. Sam sobie jestem „przykładem”, robię źle to idę do osoby którą zraniłem i ją przepraszam. Ja nie idę do księdza aby mnie zganił i powiedział: „walnij sobie 3 paciorki i będzie okej” – wiesz pewnie, że teraz ironizuję. Dla mnie ważniejsze aby skupić się na problemie a nie odwalić pańszczyznę. Może z pkt widzenia kościoła jest to niewyobrażalne ale dla mnie jest wiele kwestii niewyobrażalnych, z którymi się nie zgadzam, bo mi tak łatwiej.
Podam kolejny, błahy przykład z życia – to nie jest wyssany z palca akt rozpaczy. Idzie młoda osoba do spowiedzi, mówi do księdza, że uprawia seks przedmałżeński. Ksiądz robi oczy, jak 5 zł, udaje, że nigdy o takim czymś nie słyszał. Na pokutę obiecaj, że tego więcej nie zrobisz. Okej, okej, amen. Osoba wraca do domu z przeświadczeniem, kurna byłem, byłem, spowiedź była, była, ale jak w wieku 19 lat mam zapanować nad swoim popędem. Tylko proszę Cię teraz, nie pisz mi w ripoście, że jesteśmy ludźmi i musimy panować nad swoimi odruchami. Tylko napisz jak facet, że miałeś kiedyś taki sam problem. Jeśli idziesz do kogoś z przeświadczeniem: „porozmawiajmy o moim problemie” a otrzymujesz za przyznanie się do błędu (choć w gruncie rzeczy jaki to błąd) kubeł zimnej wody, to chyba nie ma się co dziwić, ile jest osób młodych w kościele i dlaczego. Zwyczajnie szukają sobie furtki na rozwiązanie swoich problemów. W średniowieczu kobiety nosiły gorset, w którym nie mogły oddychać (tak było sexy), dziś nosi się powiedzmy stringi i też jest sexy. Poglądy/myśli/świat się zmienił a moim zdaniem, doktryny kościoła zostały te same.
Sprowadzasz funkcję Boga do stworzenia świata ? To tak jakby powiedzieć do faceta: „zrobiłeś dziecko i wypełniłeś swoje zadanie”. Tylko że potem to dziecko trzeba wychować a w Twojej wypowiedzi zabrakło odpowiedzi na moje pytanie – czy Bóg zgadza się na taki rodzaj kary ? Czy miliony muszą zakończyć żywot, bo jakiś czubek ma kaprys, bo wstał lewą nogą ? Moje pytanie nie jest z gatunku science fiction, tylko jest niejako „błaganiem” ludzi o to aby zmierzyli się z czymś, czego wytłumaczyć się nie da. Najprościej jest powiedzieć, „bo tak jest i już”.
Niektóre porównania są jakby komiczne ale… czy gdyby ktoś powiedział Ci, że 2×2=5 „bo tak” to nigdy nie szukałbyś odpowiedzi „dlaczego” ? Ja bym szukał bo widzę, że coś tu nie gra.
Biologia mówi – małpa, religia twierdzi – Adam i Ewa. Ale od Adama i Ewy do małpy daleka droga.
Ja idę na nauki małżeńskie jako już rodzic, a pani prowadząca z powagą na twarzy mówi (do kobiet) aby mierzyły sobie temperaturę. Wiesz, czasem naprawdę czuję się jak małpa. Tylko jeśli ja jestem małpą, to czym jest moje otoczenie ? Cyrkiem ?
A ja widzę Ciebie i postrzegam, jako osobę, która trafiła w to miejsce i w ten moment (pisze o religii). Znalazłeś odpowiedź na kilka swoich pytań i to daje Ci ukojenie. Ja szukam ale też jest mi z tym dobrze, na prawdę nie mam pretensji ze jestem z tym sam 😉 Dobrej nocy 😀
Może się zdzwonimy 😀 Popełniasz tylko jeden mały błąd – w żaden sposób fundamentalny nie stwarzasz sam sobie zasad – w naszej kulturze wszelkie zasady wywodzą się z chrześcijaństwa i to jest jąderko kwestii – wiele wybitnych umysłów, zupełnie na serio nad tym pochyla się i dyskutuje. Sam dobra i zła nie wymyśliłeś, ani ja. Na religię w zasadzie nie uczęszczałem, jako jedyny w technikum odmówiłem chodzenia, publicznie i otwarcie – lecz znów miałem szczęście – naszym katechetą był fantastyczny człowiek – nie zamknęliśmy się w sztywnych ramach i dyskusje szły, że aż się dymiło. Znów miałem szczęście, ale w sumie chodziłem, na zasadzie spróbuję by się już ode mnie odczepili. Jednak długo potem nie było po drodze z kościołem – lecz zawsze byłem świadomy, lub inaczej, taką miałem przekonanie, że podstawowe zasady moralne kształtujące nasze pojmowanie zła i dobra w naszej kulturze polskiej obrały swój kształt, formę, treść z chrześcijaństwa i w zasadzie nie ma tego jak obalić, choć się starałem 😀 . Ja jestem przeciwny religii w szkole, choć zetknąłem się z rozsądnymi argumentami za. Wolałem religię w zaciszu sal przy kościele. Spowiedź o której napisałeś to kompletna fuszerka, jednak nie zwalajmy wszystkiego na wiarę. Spowiadać też trzeba umieć. Doskonale Ciebie rozumiem w tym aspekcie życia młodzieńca. Jednak są i to nie mało duchownych, którzy mają wspaniały kontakt z młodymi, umieją wysłuchać, wesprzeć, pomóc. Jak wszędzie potrzeba osób kompetentnych, przygotowanych profesjonalnie. Jestem instruktorem harcerskim, członkiem Komisji Stopni Instruktorskich. Jest delikwent, który próbę zrobił, zaliczył wszystkie zadania, ale się nie nadaje – już bez wnikania w rozbudowane szczegóły – podsumowując – nie znam idealnego systemu doboru i weryfikacji kadr. Można natomiast ubolewać nad ich późniejszą weryfikacją i skutecznością. O to właśnie chodzi, że kościół pozostaje niezmienny – to ogromna zaleta i troszkę i wada. Kościół się zmienia, lecz bardzo powoli, a nawet wolniej, ale to tak ma być. Pewne zasady są niezbywalne, fundamentalne, bez znaczenia na wiek. Nie sprowadzam Boga wyłącznie do stworzenia świata, ma też swój dalszy udział, tak myślę, lecz ten nasz ziemski świat jest dla nas i to my głównie w nim decydujemy. Przerażenie mnie kiedyś ogarnęło, że może i całe moje życie jest już zaplanowane – jeżeli tak, to ja się wyłączam bo po co żyć. Przeżyłem niesamowite zdarzenia, jak dla mnie, we mnie, obok mnie, w wierze. Nie chcę rozwijać, chyba że na prive a nawet i nie bo słowa pisane to za mało, o tych wydarzeniach mogę sobie porozmawiać i nie żeby przekonywać kogokolwiek, ale by po prostu opowiedzieć. Jestem naukowcem, na coś co „widzę pierwszy raz” patrzę spode łba naukowca – badanie organoleptyczne, mierzenie, oglądanie – sarkastycznie, ale jestem na poważnie bardzo krytyczny. Jednak wydarzenia z mojego życia (nie piję, nie palę – nigdy nie paliłem, nie wąchałem itd.) wskazują na to, że istnieją siły nadprzyrodzone – może jutro uda mi się coś zmierzyć, a może nigdy nie będzie to możliwe. Niesamowite badania przeprowadzali w ZSRR, które wskazywały na to, że coś w tym wszystkim jest. Poszukam, bo ostatnio kolekcjonuję wyłącznie swoje zawodowe odnośniki do horrorów (technologia wytwarzania itp.). Szukać odpowiedzi zawsze trzeba – weźmy pierwsze kalkulatory elektroniczne, liczące metodą logarytmiczną – pierwiastek kwadratowy z 9 to 2,99999999(9) 😀 oj biedni moi studenci, zachodzą skąd i jak 😀 Czy będziesz udowadniał istnienie dobra i zła? Nie mamy jak, możemy przytoczyć niezliczone przykłady dobra i zła, ale nie mamy jak udowodnić ich istnienia jako znaczenia – są i już. Cały ciąg kulturowo-społeczny wpaja w nas znaczenie dobra i zła od dziecka i choć rdzenie są te same, to różne aspekty w różnych kulturach mogą być już postrzegane. Nie ma na ziemi tworów i bytów idealnych, ani rzeczy – wszystko ma swoją tolerancję – sami ludzie – jaka to różnorodność. Powiedz mi co jest złego w pomiarze temperatury? Śmieszne, nie dzisiejsze. Trochę prowokuję, bo jak się zastanowić to powaga owej Pani nie pasuje do tego co mówi, ale bez tych pomiarów, obserwacji, notatek nie powstały by internetowe aplikacje dla kobiet, które pozwalają na opanowanie okresu i w ogóle. To taki język wyższego rzędu – który jednak bez fundamentu wypracowanego na zasadzie manufaktury nie mógłby istnieć, nie mówiąc o jego opracowaniu. Ja mam nie jeden raz wrażenie, że żyję w cyrku. Kiedyś miałem „fazę” i jak zadzwonił telefon rzuciłem na dzień dobry „Dyrekcja cyrku w budowie”. W odpowiedzi usłyszałem „A to ja przepraszam”. Kolejny telefon musiała odebrać żona, nota bene od tej samej osoby – bo ja musiałem opanować śmiech z absurdalności czynu. Powtórzyłem oczywiście eksperyment z przyjacielem, tak wyszło i kumpel odparł błyskawiczną ripostą „Taaaak, znalazałem pana słonia, to gdzie dostarczyć”. Kiedy obserwuje sejm, rady samorządowe to wybacz trudno mi czasem doszukać się innego skojarzenia. Cieszę się, że Ciebie poznałem. Dobrej nocy i kolorowych snów 😀
No mnie temat zjawisk paranormalnych zawsze interesował, tak samo życie poza życiem. Kolekcjonowałem swego czasu książki na ten temat. Sam też mam jedno przeżycie, którego nie zapomniałem do dziś. Teraz jestem w tematyce obozowej. Na początku była to zwykła ciekawość, czy to rzeczywiście mogło się stać. Teraz czytam przeżycia ludzi, którzy dostąpili tego „zaszczytu” – tam być i jednocześnie to przeżyć. Dlatego moje pytania w ten deseń 🙂
W pomiarze temperatury nie ma nic złego, tak samo jak w wysyłaniu kartek świątecznych pocztą. Dziś mamy badanie „gonadotropiny kosmówkowej beta HCG” (jestem w branży ;)), USGciąży „zwykłe”, „połówkowe”, 2D, 3D, 4D, e-kartki i smsy. Rzeczywiście podwaliny dla tych rzeczy dały przykłady wymienione w poprzednim zdaniu ale trzeba iść do przodu, być nowoczesnym, kościół też. Rzadko słyszę, aby osoby świeckie nie wstydziły się tematy sexu. Mówią miłość, współżycie, życie razem… ale o stosunku to nie słyszałem. To tak a propos braku postępu. I teraz popatrz na zakałę kościoła, ironię jakich mało – ktoś kto teoretycznie (w praktyce tak powinno być) nigdy nie miał rodziny, piszę tu o założeniu rodziny, uczy Cię, jak postępować, mówi Ci jak żyć w rodzinie. No prócz tego, że głosi nauki kościoła, to przepraszam – jaki on autorytet ma dla ojca – takiego jak ja ? Co on wie o wychowaniu dziecka ? O wspólnym gospodarstwie ze swoją wybranką ? (pewnie nie jeden zripostowałby w tym miejscu – że wie więcej niż ja) O tym, że jeśli ja chcę spełnić dziecięce marzenia, albo zabrać żonę i dzieci na upragnione wakacje, to zapierdzielam na nadgodziny, wracam zmęczony ale przecież to nie koniec dnia – są jeszcze obowiązki w domu. Sam to wiesz, i ja wiem, że Ty wiesz 🙂 Masz rodzinę, więc znasz temat. Dla mnie autorytet może stanowić taki pastor, który prócz zarządzania kościołem, ma swoje obowiązki codzienne – dom, rodzinę, pracę (jaka by nie była). I najbardziej denerwuje mnie to, że gdy argumentuję w ten sposób, zwykle problem schodzi na drugi plan – „nie musisz tego mieć”, „nikt nie powiedział, że będzie łatwo”, „wakacje to luksus”… etc. I zawsze temat się kończy na tym, że mnie państwo zabiera podatek, im nie. Ale nie piszę tego aby rozdawać plusy i minusy za zasługi, tylko pokazać to, że aby na jakiś temat się wypowiadać, to trzeba wiedzieć o czym się mówi. Więc najlepszym rozwiązaniem jest przeżyć to. Tak jak wspomnienia alkoholika, nie pije ale wie. Wie bo sam wpadł w to g..no. A tu ? Sucha wiedza na lekcjach, potem druzgocący poziom nauk przedmałżeńskich, no i tak mnożyć można o swoje przeżycia indywidualne…
Pytanie mam jeszcze, bo to nie padło wcześniej. Czy jakieś wydarzenie w Twoim życiu, osoba albo impuls spowodowało, że jesteś teraz w tym miejscy, w którym jesteś (jeśli chodzi o religię) ?
Ja lekcje religii wspominam tak – przykleić obrazek na pierwszej stronie, napisać „Katecheza… Temat…”, kilka modlitw na ocenę, komunia, bierzmowanie i co najgorsze, że nie mam ani jednego pozytywnego obrazka w pamięci. A i krzyż pamiętam jeszcze w sali – była zawsze.
POZDRAWIAM !
Witam :). Dla zwykłej przyzwoitości, nie używajmy uogólnienia „zakała kościoła” myśląc o osobie duchownej. Znam takich, którzy spełniają takie kryteria, niestety, a to tylko, znów, pewna grupa. Nie musisz przepadać za duchownymi, ale obrażać też nie trzeba. To tak jak ja gdybym był sfiksowany na punkcie wiary tak samo wypowiadał się o Tobie „zakała jedna niewierząca” będzie mi tu o moralności prawić. Po pierwsze jest mi to obce z natury, nie muszę w pełni się z Tobą zgadzać, a moje dotychczasowe odczucia powodują, że bardzo sobie cenię naszą znajomość, szczerze i pozytywnie. Ksiądz nie jest dla mnie wzorcem osobowym Ojca, choć, jest, czego nawet oczekuję i wymagam, wskaźnikiem moralnym, pomocą, swoistą busolą. Poza tym wymagam i oczekuję od księży wysokiego poziomu moralnego i kultury osobistej, to tak poza rozważaniami. Podkreślam to często, że ja mam szczęście. Wszystkie osoby duchowne, z którymi się spotkałem i spotykam zawsze okazywały się i są obecnie osobami i bardzo wysokiej kulturze osobistej, a część z nich jest dla mnie bardzo ważnymi tymi swoistymi busolami. Rozmowy z nimi, czasem dyskusje, bo ja nie jestem zaślepiony, zawsze mi dawały dużo. Ja w tym mam szczęście, bo nie ma polityki, włażenia z buciorami w życie osobiste. Oczywiście moralnie są dla mnie ogromnym wsparciem. Poza tym to nie jest tak, że są oderwani od rodziny, że nie mają doświadczenia. Duchowni nie biorą się od tak nagle, są składową rodziny – mieli, mają rodziców, rodzeństwo, chodzili do szkół. Bardzo fajnie różniły się msze dla dzieci w wykonaniu księdza, który kiedyś był zuchowcem, znaczy instruktorem harcerskim, który pracował z dziećmi z klas I-III. Miał przygotowanie. Fakt nie dzieli domowego budżetu, ale to nie oznacza, że nie ma treningu w zarządzaniu finansami. parafia parafii nie równa i oprócz dyskusyjnych ekonomicznych aspektów ich życia to nie jest tak, że jest łatwo. W skrócie jestem świadomy przegięć, jak i realiów. Ja takich jak Ty problemów z duchownymi nie miałem, wielu spośród moich znajomych również nie. Przesadziłbym gdybym w ogóle nie miał trudności – piszę, że znam takich, którzy pasują do „zakał kościoła” jak ulał. Natomiast u mnie byli epizodycznymi ostatecznie zmarginalizowanymi wypadkami. Rodzina pochłania, ale bez niej… wybieram Rodzinę i jest dla mnie najważniejsza, a jednocześnie twierdzę, że każdy musi wręcz mieć własną, ściśle prywatna krainę wokół siebie, taką krainę własnej spokojności, wyłącznie swoją a nie współdzieloną ze wszystkimi na świecie. Spychologia stosowana – charakterystyczna dla wszystkich niekompetentnych w danej dziedzinie – ja znów mam szczęście – ksiądz, z którym teraz grupą współpracujemy jak nie wie to mówi otwarcie, że nie wiem i że co najwyżej możemy podyskutować bo on nie będzie tu budował słów nie wiadomo jakich bo po prostu na tym czy tamtym się nie zna. Między innymi za to go cenię. Dokładnie jak piszesz by o czymś mówić trzeba o tym wiedzieć, a najlepiej to przeżyć. Jak z kondolencjami – dopóki nie przeżyjemy śmierci kogoś nam bliskiego nasz słowa kondolencji dla innych są niepełne. Nauki mieliśmy super 🙂 – ciekawe i inspirujące. Nie to nie jest tak, że chcę grać na nosie, że ja to, a Ty tamto. Widzę jak wielkie ja mam szczęście w tym wszystkim.
Długie lata byłem poza kościołem, wiarą, owszem bywałem w kościele ale okazjonalnie. Byłem fighterem, instruktorem harcerskim, uznawano mnie za dobrego człowieka, popełniałem błędy, przeżyłem bardzo poważną depresję (akumulacja zdarzeń z wielu lat, nie jedno fundamentalne wydarzenie). Sam zgłosiłem się na terapię, tyle jeszcze miałem sił. Byłem już 10 lat po ślubie. Już przed ślubem uczestniczyłem troszkę bardziej w życiu kościoła, spotkałem bardzo dobrego księdza, który pomógł mi i doprowadził nie świadomie ale do ślubu kościelnego – to moja jedna z najlepszych decyzji w życiu. Jednak to wszystko było płytkie. Przeszedłem terapię, znów mając szczęście od razu trafiając na bardzo dobrą Panią psycholog. Ona wykorzystała częściowo wiarę, ona leciuko mnie popchnęła. Dopiero od 3 lat jestem silniej zaangażowany, to złe słowo, dużo bardziej świadomy mojej wiary, mojego wnętrza. Działania są wtórne. Jak już zacząłem pochylać się nad tym wszystkim to np. wiem, że zawsze mi było lepiej (pogoda ducha, patrzenie na świat) po uczestniczeniu w liturgii. Modlę się nieustannie, tzn. czasem raz w tygodniu, czasem rzadziej bo nieustannie nie oznacza, że non stop. Wielu mylnie interpretuje i myśli, że trzeba modlić się i nawet 7 razy za dnia. Wiara w moim przekonaniu nie na tym polega, choć modlitwa jest dla mnie ogromnie ważna i bardzo mi pomaga i czasem wiem, że mam jej zbyt mało. Przeżyłem pewne wydarzenia związane z modlitwą, też poza kościołem, których nie umiem odczytać inaczej niż w kontekście wiary – a jestem techniczny do bólu, znam się na mierzeniu, krytycznie podchodzę do wielu aspektów, nie jeden raz wątpię. Mimo tego mam takie a nie inne odczucia i przemyślenia. Zatem i wydarzenia, i osoby i moje własne przemyślenia doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem i czuję, że cały czas wędruję. Tak to ze mną jest.
Jedyne pozytywne skojarzenia z katechezą mam z I i II klasy mojej podstawówki, a wówczas religia była w salach na parafii. Dziś czasem z niezrozumieniem i dezaprobatą patrzę na religię w szkole – junior. Nadal uważam, że szkoła nie jest najlepszym miejscem dla religii, choć i są pewne argumenty, poniekąd bardzo racjonalne przemawiająca za religią w szkołach. Jednak ideał to jedno a realizacja to drugie.
Szczerze pozdrawiam 🙂
Nie pomyślałem o zastosowaniu tego słowa (zakała) w tym zdaniu. Nie chodzi mi o żadną z osób, tylko o system. Może zakalec byłby lepszym określeniem 😉
Piszesz wcześniej, że to też są ludzie, też popełniają błędy – no właśnie i wspólnymi siłami dochodzimy do tego samego wniosku. Skoro są normalnymi obywatelami, to niech mają prawo do normalności – założenia rodziny, płacenia podatków, życia wśród społeczeństwa, napicia się browara na rynku pod parasolami etc. Ciężkie do wyobrażania ? Jeśli tak, to spójrz jakie to wszystko konserwatywne, nie do ruszenia.
Ja dalej twierdzę, że nie chcę nikogo obrazić swoimi poglądami a dyskutować i owszem 🙂 Trochę źle działa ta maszynka w XXI wieku naszej ery. I uważam, że ta religia zyskałaby wiele, gdyby otworzyli się na takich wariatów jak choćby ja 🙂 A konkretnie chodzi mi o „generację 1500” – chyba wiesz o czym piszę. Za kilka lub kilkanaście lat, to oni będą siłą albo jej brakiem w kościele…
Miłego dnia ! 😉
🙂 Ciekawie podszedłeś do tematu prawa duchownych do normalnego życia, w każdym bądź razie od ciekawej strony 🙂 Natomiast to jest tak, że prastarym powiedzeniem „widziały gały co brały” – osoby decydujące się na stan duchowny, księża, bracia i siostry zakonne – wstępując znają zasady i reguły. Daleki zatem jestem w ogóle od dyskusji w takim ujęciu. Oczywiście jest to jak najbardziej tematy dyskusyjny, bo przecież u zarania kościoła duchowny mógł mieć rodzinę, a zmieniło się to później, choć dla nas wiele wieków temu. Poza tym jak chcą to i grają w kręgle, piją piwo pod parasolem, a że nie są w sutannie… ich wybór i prawo.
daleki jestem od twierdzenie, że chcesz kogoś obrażać, lecz niestety ja, Ty, inni czasem natchnieni piszą to co piszą, a czasem, bez tego osobistego kontekstu (twarzy, intonacji, głosu) interpretacja tego co napisaliśmy bywa różna, nie jeden raz odmienna od zamierzonego przez nas podczas pisania, od taka cecha naszej pisaniny 🙂
Miłego,… wieczora… z mojego aktualnego punktu w czasoprzestrzeni 🙂 Pozdrawiam.